Mój Bóg pochyla się nade mną
- Wstań - mówi, choć za oknem ciemno
I sen domaga się pointy
Sam nie zna snu, więc mnie pogania
Do mycia zębów, do śniadania
Siłą perswazji i zachęty
Mój Bóg nie stworzył świata w tydzień
Robota mu niesporo idzie
Ciągle się myli i przeklina;
Grzebiąc w szczegółach - gubi wątek
Nie wie gdzie koniec, gdzie początek
I sarka, że to moja wina
Wciąż mu nie dość
Zmylonych dróg -
Uparty gość
Mój Bóg
Częściej bezradny niż zaradny
Okazji nie przepuści żadnej
By w ból się wtrącić czyjejś duszy
Z rozsądkiem zawsze ma na pieńku
Lecz nie potrafi machnąć ręką
Nie umie ramionami wzruszyć
Gdziekolwiek w świecie coś się święci
Tam, jak cierń w pięcie, On się wkręci -
Nieustający ostry dyżur
Oddaje wieczność dla tej chwili
Gdy nad kimś czule się pochyli
Chociaż go zdrowo łupie w krzyżu
Na do drzwi stuk
Kogo by mógł -
Wpuści za próg
Mój Bóg
Ma żal do swych niebiańskich Braci
Że słono każą sobie płacić
Za swą do łask i kar gotowość
Ale podziwia także dość ich
Za wszechmoc, za brak wątpliwości
I za nieludzką pomysłowość
Sam z rachunkami ma kłopoty;
Nikomu nie wyceni cnoty
I z grzechów też nie zbierze żniwa
Trochę rozrzutny, trochę próżny -
Zawsze się czuje komuś dłużny
Więc byle bydlę Go wykiwa
A każdy dług
Zwala go z nóg -
Swój własny wróg -
Mój Bóg
Nie dziw, że czasem już nie zdzierży!
Pić zacznie, jakby żył w oberży
I w cielesnościach się zatraca...
Szukam Go wtedy po melinach
I sam podsuwam rano klina
Bo On szaleje - ja mam kaca
Więc kiwa głową przy śniadaniu
Cichy jak wstyd, jak myślnik w zdaniu
Co prawd najprostszych nie uniesie
Że się za oknem czai ciemność
Że musi umrzeć razem ze mną
A mimo to tak żyć mu chce się!
Nie leje łez
Na mroku próg -
Potężny jest
Mój Bóg
- Wstań - mówi, choć za oknem ciemno
I sen domaga się pointy
Sam nie zna snu, więc mnie pogania
Do mycia zębów, do śniadania
Siłą perswazji i zachęty
Mój Bóg nie stworzył świata w tydzień
Robota mu niesporo idzie
Ciągle się myli i przeklina;
Grzebiąc w szczegółach - gubi wątek
Nie wie gdzie koniec, gdzie początek
I sarka, że to moja wina
Wciąż mu nie dość
Zmylonych dróg -
Uparty gość
Mój Bóg
Częściej bezradny niż zaradny
Okazji nie przepuści żadnej
By w ból się wtrącić czyjejś duszy
Z rozsądkiem zawsze ma na pieńku
Lecz nie potrafi machnąć ręką
Nie umie ramionami wzruszyć
Gdziekolwiek w świecie coś się święci
Tam, jak cierń w pięcie, On się wkręci -
Nieustający ostry dyżur
Oddaje wieczność dla tej chwili
Gdy nad kimś czule się pochyli
Chociaż go zdrowo łupie w krzyżu
Na do drzwi stuk
Kogo by mógł -
Wpuści za próg
Mój Bóg
Ma żal do swych niebiańskich Braci
Że słono każą sobie płacić
Za swą do łask i kar gotowość
Ale podziwia także dość ich
Za wszechmoc, za brak wątpliwości
I za nieludzką pomysłowość
Sam z rachunkami ma kłopoty;
Nikomu nie wyceni cnoty
I z grzechów też nie zbierze żniwa
Trochę rozrzutny, trochę próżny -
Zawsze się czuje komuś dłużny
Więc byle bydlę Go wykiwa
A każdy dług
Zwala go z nóg -
Swój własny wróg -
Mój Bóg
Nie dziw, że czasem już nie zdzierży!
Pić zacznie, jakby żył w oberży
I w cielesnościach się zatraca...
Szukam Go wtedy po melinach
I sam podsuwam rano klina
Bo On szaleje - ja mam kaca
Więc kiwa głową przy śniadaniu
Cichy jak wstyd, jak myślnik w zdaniu
Co prawd najprostszych nie uniesie
Że się za oknem czai ciemność
Że musi umrzeć razem ze mną
A mimo to tak żyć mu chce się!
Nie leje łez
Na mroku próg -
Potężny jest
Mój Bóg
Comments